Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ścićby mogła nietylko kształtnej postaci, lecz ruchów pełnych szlachetności tej kobiety ludu, jakiej sylwetkę przedstawiamy.
W prawej ręce trzymała konewkę blaszaną, lewą prowawadziła dziecię trzyletnie, wiodące za sobą na sznurku małego tekturowego konika wypchanego pakułami.
Ów mały konik, zwykła tania dziecinna zabawka, pokryty farbą szarawą z czarnemi centkami, przybitym był do deszczułki poruszanej przez cztery kółka drewniane. — Kółka te natrafiwszy na kamyk w biegu, zatrzymały się nagle.
— Wio! — hej... wołało dziecię szarpiąc za sznurek. Szarpnięcie sprawiło upadek konika, co powtórzyło się już raz piąty w ciągu czterech minut.
Kobieta zatrzymała się w miejscu.
— Jurasiu — przemówiła do dziecka tkliwym, pieszczotliwym głosem — weź w rękę swoją zabawkę i nieś ją. Zbyt długo bowiem zatrzymujemy się w drodze.
— Dobrze mamo — odrzekł chłopczyna, i podjąwszy konika wsunął go pod ramię, drugą ręką pochwycił dłoń matki, i szli dalej.
Minąwszy fort de Charentone, dosięgnęli wkrótce pierwszych domów w Alfortville.
Tam młoda kobieta weszła do korzennego sklepu, a nie postrzegłszy nikogo, puknęła w bufet parę razy, dając znak o swem przybyciu. Właścicielka ukazała się we drzwiach sąsiedniego pokoju.
— Ach! — to ty pani Portier — wyrzekła — czemże służyć mogę?
— Proszę o petroleum.
— O petroleum... znowu. — Ależ na Boga, Co pani z nim robisz?... brałaś tyle wczoraj...
— Mój malec wywrócił czynie swawoląc, odrzekła pani Portier.
— A! — przysporzył pani wydatku. Ileż mam odmierzyć?
— Cztery litry, aby tak często nie chodzić.