Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po kilku minutach odgłos świstawki dał sygnał do odjazdu.
Przez czas drogi nie było już wcale mowy o powodach podróży. Prokurator Rzeczypospolitej, unikając wszelkiej o tem wzmianki, rozpoczął z Filipem de Garennes ożywioną rozmowę o wszelkiego rodzaju rzeczach światowych, artystycznych i literackich.


XXXIV.

Czytelników obznajmionych ze zwyczajami sądowemi, zadziwiać może, że szef prokuratoryi departamentu Sekwany, udaje się sam osobiście spełniać czynności sądowe w departamencia Oise, co się sprzeciwia praktyce sądowej.
Należy się krótkie objaśnienie:
Tegoż samego dnia rano prokurator Rzeczypospolitej w Paryżu wysłał swego pisarza do Compiègne i do Beauvais, aby sprawdzić autentyczność aktu urodzenia przysłanego przez doktora Gilberta, i uprzedzić prokuratora Rzeczypospolitej w Beauvais, że na mocy wezwania sądu ma oczekiwać w godzinie oznaczonej na swego kolegę z Paryża na dworcu w Compiègne.
Wskutek tego przy wysiadaniu z wagonu spotkano szefa prokuratoryi z Beauvais przybyłego przed kilku minutami, w towarzystwie paru agentów niższego rzędu.
Dwaj sądownicy pocichu przez chwilę naradzali się. Poczem prokurator z Beauvais, zbliżając się do Raula de Challins, którego mu wskazał jego kolega, zapytał:
— Czy masz pan klucze od grobu familijnego hrabiów de Vadans?
— Nie panie — odrzekł Raul.
— Gdzież się te klucze znajdują?
— Powierzone są odźwiernemu szaletu. Mogę iść po nie...
— Niepotrzeba... Jeden z agentów uda się do szaletu i przyniesie klucze, lub też przyprowadzi odźwiernego.
Jakoż jeden z przybyłych z Beauvais agentów, mając sobie wskazaną drogę skierował się ku własności ś. p. hrabiego Maksymiliana.
— Udajmy się na cmentarz... — rzekł prokurator podając ramię pani de Garennes. Wszyscy udali się ku miejscu wiecznego spoczynku.
Raul szedł obok Filipa.
Szef Bezpieczeństwa postępował za nimi w towarzystwie prokuratora z Beauvais.
— Pan i drżysz, baronowo?... — zapytał prokurator paryzki, czując, że ręka pani de Garennes wsparta na jego ramieniu, zadrżała.
— Ah! panie, czyż mogę zapanować nad wzruszeniem, myśląc o tem co się dzieje? — odrzekło chytre stworzenie. — Naturalnie wierzę, pragnę wierzyć w niewinność mego siostrzeńca, ale jeżeli zostanie dowiedzionem, że pogłoski które nas tu sprowadziły mają słuszną podstawę, co za skandal, i jakiej wtedy nabierze wagi, ciążące na Raulu de Challins podejrzenie!
— Oskarżenie wtedy stanie się przerażająco ważnem, istotnie pani....
— Co za wstyd dla rodziny!
— Co do tego, przesadzasz pani... Błędy są osobiste... Hańba zbrodni spełnionej przez siostrzeńca, nie może dotykać pani...
Przeszedłszy dwie trzecie drogi, Raul przybity i nie mówiący ani słowa, nagle podniósł głowę.
— Filipie... — rzekł.
— Czego chcesz kuzynie?
— Czy ty rozumiesz wszystko to, co się tu dzieje? Zkąd pochodzi tajemnicze to oskarżenie, zdające się spadać na moją głowę?
— Jakaś anonimowa i pogardy godna denuncyacya zapewne... — odrzekł Filip. — Ale cóż to ciebie może obchodzić? Jakież mogą być dla ciebie złe skutki... nie bądźże tak ponury i zakłopotany, proszę cię kochany kuzynie... widząc twoją twarz zmienioną możnaby sądzić, że się obawiasz...
— Nie omylono by się tak sądząc... — wyszeptał młodzieniec — boję się.
— Cóż znowu! Czegóż się boisz?
— Ci sądownicy, przestraszają mnie pomimo woli...
— Ależ mój kochany kuzynie — rzekł Filip podnosząc głos tak aby być słyszanym przez idących z tyłu urzędników sądowych — kiedy się ma spokojne sumienie, sprawiedliwość nie powinna wzbudzać obawy... Ponieważ jesteś niewinny, niemasz się czego obawiać, bądź tak spokojnym, jak ja.
Raul znowu głowę pochylił i zamilkł.
Radby bardzo, rzeczywiście posiadać ten spokój, który mu tak po przyjacielsku doradzał Filip. Lecz nie mógł...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przybyli do wrót cmentarza.
Z drugiej strony kraty, około furgonu, stało kilku urzędników przedsiębiorstwa pogrzebowego.
Wszystko było przewidziane i z góry przygotowane. Furgon ten, miał odwieźć do Paryża trumnę Maksymiliana de Vadans.
Agent posłany do szaletu po klucz od grobowca, klucz ten przyniósł.
Wtedy udano się ku miejscu, na którem wznosiło się Mausoleum, dosyć wielkie, lecz bardzo prostej architektury, którego fryz nosił uwieńczony koroną o dziewięciu gałkach, napis:

„Grób Familii de Vadans“.

— To tutaj — rzekł stróż cmentarny.
Naczelnik Bezpieczeństwa otworzył brązowe drzwi i dał rozkaz dwóm robotnikom, odjąć kamień grobowy. Ci natychmiast zabrali się do roboty.
Głębokie milczenie panowało na cmentarzu.
Słyszano tylko głuchy odgłos dłuta, młotków i drąga żelaznego.
Raul nieruchomy bladł coraz bardziej. Drżenie nerwowe poruszało mu ręce.
Podejrzliwe spojrzenia sądowników, badały go bezustannie; czuł on na sobie ciężar tych spojrzeń, po upływie dziesięciu minut robota odmurowania kamienia była skończoną. Chodziło teraz o wydobycie trumny z grobowca.
Ludzie przedsiębierstwa pogrzebowego wzięli się do dzieła. Robota była trudną.
Skończyli ją jednakże w czasie stosunkowo krótkim; dębowa trumna ukazała się na poziomie marmurowej posadzki, i wyniesiono ją z Mausoleum.
— Kochany kolego — rzekł prokurator z Beauvais do prokuratora paryzkiego — wszak otworzenie