Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Filip zbliżył się z hypokryzyą wziął obie ręce Raula:
— Uspokój się kochany kuzynie — rzekł słodkim głosem. — Nie może być nic przykrzejszego nad to co się stało, przyznaję, że nic niedorzeczniejszego nad te pogłoski niewiadomo zkąd powstałe, i przez kogo rozpuszczane. Ale koniec końcem czegóż się obawiasz? Koniecznem jest dla twego i mego honoru gdyż jesteśmy solidarni, ażeby opinii publicznej zadać formalne zaprzeczenie, a zaprzeczenie to wyjdzie na jaw skutkiem śledztwa, które ma nastąpić, śledztwa, którego powinniśmy żądać, gdyby nie miało mieć miejsca...
— Masz słuszność mój kuzynie — odrzekł Raul cokolwiek uspokojony słowami Filipa, — trzeba koniecznie rzecz tę wyjaśnić... Wiedząc o podejrzeniu ciążącem na mnie, żyć bym nie mógł. Panie prokuratorze Rzeczypospolitej jestem na pańskie rozkazy...
— Czy moja obecność w Compiègne, koniecznie jest potrzebną? — zapytała baronowa, pragnąc uniknąć tej podróży w tak przykrych mającej się dopełnić i w tak niemiłych okolicznościach.
— Tak jest, bezwarunkowo nie mógłbym uwolnić pani od towarzyszenia nam.
— Mamy powóz na dole, powóz ten zawiezie nas moją matkę, kuzyna i mnie na dworzec Północny, gdzie staniemy jednocześnie z panami.
Prokurator poruszył głową.
— Prosiłbym pana de Challins aby mnie nie opuszczał — odpowiedział — po drodze mam mu zadać kilka pytań...
Formuła ta, jak się czytelnicy domyślają, ukrywała chęć nie tracenia z oczu młodego człowieka, nie aresztując go jednak oficyalnie.
Filip i baronowa zeszli pierwsi i wsiedli do najętego powozu, którym przyjechali.
Prokurator Rzeczypospolitej powiedział słów kilka na ucho notaryuszowi, wyszedł z gabinetu z Raulem i szefem Bezpieczeństwa, prosił ich żeby zabrali miejsce w powozie i sam usiadł przy nich.
Udano się do dworca Północnego.
Powóz baronowej jechał o sto kroków naprzód.
— I cóż moja matko — zapytał Filip — co myślisz o tem wszystkiem co się dzieje?
— Myślę — rzekła pani de Garennes, że po waryacku rozpocząłeś niebezpieczną partyę i przegrywasz ją! Potrzebnem było usuwać testament, i robić to coś ty robił, żeby doświadczyć zupełnego zawodu, i upadku wszystkich naszych nadziei.
— Czy obawiasz się matko?
— Szczerze mówiąc, tak jest, obawiam się...
— Czego?
— Nieznanego, nieprzewidzianego, przypadku, wszystkiego nakoniec... Szukam zkąd spadnie cios który nam grozi... Jakąż to tajemniczą drogą ten akt urodzenia dostał się do rąk prokuratora Rzeczypospolitej?
— To właśnie o czem dowiedzieć się należy! Gdybyśmy to wiedzieli, mielibyśmy rozwiązanie za gadki, i moglibyśmy przeszkodzić, krokom jakie będą czynione... Ostatecznie nie ma czego rozpaczać... Nikt nie wie dotychczas, czy córka mego wuja żyje... Zaczną jej poszukiwać, ale bez żadnych wskazówek, bez bussoli... A my, my wiemy gdzie ją znaleźć... I to stanowi naszą siłę...
— To prawda — rzekła baronowa — papier dodany do testamentu objaśnia nas, że Genowefa została powierzoną, wieśniakom w Nanteuil-le Haudoin.
— Rodzinie Vendame... a Julian mój lokaj, jest właśnie synem tych Vendamów... Przez niego dowiem się co się stało z Genowefą... Jeżeli żyje, potrzeba aby była nam użyteczną, lub też żeby zniknęła bez śladu... Biorę to na siebie... Ostatecznie nie wyrzekam się sukcesyi, moja matko, gotów jestem do walki, i liczę na zwycięztwo. Nie potrzebuję już kłopotać się o Raula i zajmę się wyłącznie Genowefą.
Ostatnie słowa wymówił głosem tak okrutnym, że baronowa uczuła dreszcz przebiegający ją od stóp do głowy.
— Mówiłeś przed chwilą o zniknięciu Genowefy? — rzekła z widoczną niespokojnością.
— Naturalnie...
— Mam nadzieję, że nie zamierzasz...
Pani de Garennes zatrzymała się.
Usunąć ją... — dokończył Filip śmiejąc się i podkreślając wyraz usunąć. — Nie obawiaj się moja matko, nie myślę o tom wcale...
I dodał cichym głosem:
— Nateraz przynajmniej... Przedewszystkiem chcę ją wynaleźć... Później zobaczę jak trzeb a będzie postąpić...
— Strzeż się — wyszeptała pani de Garennes.
— Czego?
— Niebezbieczna to gra i straszna...
— Nie odstąpię jednakże partyi... Mam w ręku wszystkie atuty... zacząłem, pójdę do końca...
Powóz zatrzymując się, przerwał rozmowę...
Przyjechano do dworca Północnego.
Filip wysiadł, pomógł wysiąść matce i zapytał urzędnika o czas odejścia pociągu. Trzeba było piętnaście minut oczekiwać na odejście piewszego pociągu do Compiègne. Baronowa z synem weszła do sali pasażerskiej.
Ani jednego słowa nie zamieniono w powozie, w którym znajdowali się: prokurator Rzeczypospolitej, Raul de Challins i szef Bezpieczeństwa.
Raul pod ciosem oskarżenia, niepewnego lecz strasznego, które czuł ciążącem na sobie, stał się ponurym.
Chociaż nic nie miał sobie do wyrzucenia, ani w czynach, ani nawet w myśli, chociaż nie rozumiał jakim sposobem postępowanie jego dawać mogło powód do posądzenia, nie mniej jednakże uczuwał głęboki niepokój i przerażenie.
Napróżno mówił sobie i powtarzał:
— Autopsya przekona, że te pogłoski o śmierci mego wuja są potwarzą.
Postawa jego i wyraz twarzy, studyowane przez dwóch urzędników sądowych, wlewały w nich niemal pewność winy, powstałej w ich umysłach wskutek kłamliwych plotek i potwarczych denuncyacyi.
Od czasu do czasu zamieniali spójrzenia, zdające się mówić.
— Winnym jest, to oczywiste!...
Na dworcu spotkali Filipa i baronowę.
Prokurator Rzeczypospolitej, kazał się zaprowadzić do naczelnika stacyi i otrzymał od niego upoważnienie zajęcia miejsca natychmiast, wraz z osobami towarzyszącemi mu w przedziale pociągu mającego iść do Compiègne.