Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/663

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Jeżeli doza ta, przygotowana dla chorego, powiększoną zostałaby o jednę trzecią, sprowadziłaby śmierć natychmiastową. Niech więc doktorzy mają się bardzo na baczności”.
Fabrycjusz zerwał się i dużymi krokami zaczął chodzić po pokoju.
— Jedna trzecia więcej! Dostateczna będzie jedna trzecie! Ja jej dam dwa razy tyle... Naprawię moją głupią pomyłkę i zaraz dzisiaj w nocy idę do Auteuil!
Po tym krótkim monologu siostrzeniec bankiera zamknął książkę, schował ją na swoje miejsce i postanowił przespać się trochę, bo poprzedniej nocy ani na chwilę nie zamknął oka.
Około czwartej po południu kazał zaprządz do kabrjoletu i pojechał dowiedzieć się o zdrowie Joanny i jej córki.
W domu zdrowia dzień zdawał się nieskończonym. Godziny wydawały się wiekami. Oczekiwano na Klaudjusza Marteau, oskarżyciela. Czas upływał, a marynarz nie nadchodził i zaczęto na dobre przypuszczać, że jego oskarżenia były oszczerstwem tylko.
Fabrycjusz nie mógł był nie zauważyć, że wszystkie twarze w Auteuil były ponure i wyrażały jakąś obawę, ale przypisywał to gorączkowej niecierpliwości, z jaką oczekiwano na wyzdrowienie pani Delariviére i na skutki faktu.
Grzegorz prosił, aby pozostał na obiedzie.
Zgodził się na to. Obiad był smutny, pomimo usiłowań Fabrycjusza i Pauli, aby go ożywić. Jakiś mimowolny przymus panował pomiędzy biesiadnikami.
W takich warunkach posiedzenie przy stole nie mogło się ciągnąć długo.
Przed dziesiątą Fabrycjusz się pożegnał, wsiadł do czekającego nań powozu i odjechał do Neuilly.
Tak w dzień jak i wieczorem Klaudjusz nie pokazał się wcale.
— No, panowie, cóż będziemy robić? — zapytała Paula z gorzką ironją. — Wasz oskarżyciel, jak widzicie, przepadł jak kamień w wodę; chyba już teraz nie możemy powątpiewać...