Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/662

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hawru. Milczenie nie niepokoiło go za bardzo, boć telegram lub list nadejść mógłby lada chwila.
Kazał podać śniadanie, którego nie tknął prawie, przeszedł do swego pokoju, rzucił się na fotel i zaczął rozmyślać.
— Doprawdy, wszystko to, co się dzieje w Auteuil, wydaje mi się dziwacznem, niewytłomaczonem, podejrzanem prawie. Nalałem Joannie tyle trucizny, ile było potrzeba do jej otrucia. Ostatnia doza powinna była zrobić swoje, jakimże więc sposobem żyje jeszcze?... Cóż to za nadzwyczajny wypadek?...
Wstał z fotelu, otworzył bibljotekę i zaczął przeglądać dzieła, traktujące o truciznach. Przerzucał kartki, aż doszedł do rozdziału „Datura stramonium“. Z największą uwagą przeczytał cały ten rozdział i doszedł do przekonania, iż to, co uczynił, powinno było koniecznie śmierć spowodować. Nagle zagryzł wargi, zmarszcył czoło, a wielkie krople potu wystąpiły mu na skronie. Poszukał paragrafu, traktującego o zastosowaniu stramonium w warjacji.
Autor objaśniał w sposób jasny i dokładny, że stramonium, zadawane w małych dozach, działa bezwarunkowo na system mózgowy, a na poparcie dowodzenia, przytaczał kilka przykładów, w których lek niebezpieczny spowodował powrót rozumu.
— Jakież ja bydle głupie! — mruknął, pobladłszy. Działałem małemi dawkami i zamiast zabijać ciało, rozbudzałem inteligencję?.. Sam zatem nabiłem broń, z której mam zginąć? Czym ja warjat, czy dzieciak?...
Studjował dalej okropne dzieło i coraz się bardziej przekonywał, że szczęśliwa zmiana w stanie zdrowia Joanny była rezultatem sposobu, w jaki używał trucizny.
— A tom dopiero gapa! — mruknął ze złością — potrzeba zatem powiększyć dozę!
I znowu wlepił oczy w książkę.
— Tak... tak... dobrze mówiłem!... — rzekł, wskazując palcem na ustęp, który zaczął czytać głośno, a który przytaczamy dosłownie: