Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A teraz? — zapytał Grzegorz, ukrywając swoją obawę.
— Już przeszło...
— Naprawdę?
— Naprawdę, zapewniam was! — Oh! ja wyzdrowieję bardzo prędko, teraz, kiedy was oboje mam obok siebie!... Wasze przywiązanie, oto lekarstwo, jakiego mi było potrzeba...
— Drogie, kochane dziecię — szeptała Paula.
— Panie Grzegorzu — zapytała żywo Edma — czy widziałeś pan moją matkę?
— Widziałem... Właśnie od niej wracamy.
— Jakże ją pan znajduje?
— Jak nie można lepiej... chociaż daleko jeszcze do zupełnego wyzdrowienia.
— Ale ją wyleczysz, wszak prawda?
— Wyleczę ją stanowczo i zupełnie.
— Przyrzekasz mi pan?
— Przysięgam nawet.
— Oh! cóż to za dzień rozkoszny dla mnie! — wykrzyknęła Edma! — Boże! jakżesz jestem szczęśliwą, a dziś rano nie wierzyłam już w żadne szczęście... Jakżeż byłam niesprawiedliwą, niewdzięczną...
I znowu młoda dziewczyna zalała się łzami, ale jakież to łzy były słodkie.
— Doktorze — szepnęła panna Baltus do ucha Grzegorzowi — czy nie jesteś zdania, że po tak gwałtownych wzruszeniach, nasza ukochana Edma chyba bardzo potrzebować będzie spoczynku.
— Zapewne — odrzekł młody doktor. A zwracając się do Rittnera, dodał:
— Jakież są ostatnie przepisy pańskie?
Doktor pomocnik podał swoją książeczkę, a Grzegorz przeczytał receptę wczorajszą.
— W zupełności zgadzam się na to. Nic nadto nie można było zarządzić racjonalniejszego, nie potrzeba nic zmieniać.
— Spodziewam się, że mnie pan nie opuścisz — rzekła chora z pewną obawą.