Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zabrakło zupełnie. Fabrycjusz zaś stał poza nimi i z oczami wlepionemi we drzwi, oczekiwał przyjścia doktora, bo zdziwienie jego przewidywał. Gdy Rittner pokazał się w progu, skrzyżowały się ich spojrzenia. Fabrycjusz przyłożył niepostrzeżenie palec do ust. Gest ten oznaczał wyraźnie:
— Milczenie! Ani słowa, ani najmniejszego ruchu, któryby zdradzić mógł naszą zażyłość... My się wcale nie znamy! My się znać nie powinniśmy...
Rittner odpowiedział nieznacznem mrugnięciem Fabrycjuszowi, że został zrozumianym i skłonił się gościom.
Fabrycjusz poważnie stanął teraz obok wuja. Do niego też zwrócił się doktor z zapytaniem:
— Czemu mam przypisać honor widzenia państwa w moim domu?
— Przyczynie bardzo bolesnej — odpowiedział komedjant z drżeniem w głosie. — Dotknął nas cios okropny, wskazując na Joannę, ciągle nieruchomą i martwą prawie i dodał: — widzi pan...
— Więc to pani? — zapytał doktor.
— Tak — odpowiedział Fabrycjusz na to niedokończone pytanie doktora.
— Biedna kobieta — szepnął Frantz Rittner z głębokiem współczuciem.
Fabrycjusz mówił dalej:
— Sława, jaką pan sobie zdobyłeś, głośną jest w Paryżu. Opowiadano mi o cudownych prawie wynikach kuracji, jakie pan często otrzymujesz... Przyszliśmy więc z wujem prosić pana o zajęcie się chorą, która jest nam bardzo drogą...
Pan Delariviére wstał.
— O! tak, bardzo drogą! — powtórzył złamanym głosem — droższą nam jest nad życie!...
Głośne łkanie mówić mu więcej nie pozwoliło.
Posłyszawszy te słowa: „mój wuj“ i ja, wymówione przez Fabrycjusza, Rittner zadrżał, ale nikt tego, rozumie się, nie zauważył.
Spojrzał prosto w oczy Fabrycjuszowi, ale wspólnik zniósł ten wzrok, nie zmieszawszy się wcale.