Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rittner zwrócił uwagę na bankiera i studjował go przez parę minut. Boleść zrobiła swoje.
Pan Delariviére policzki miał zapadłe, oczy przygasłe, a usta drżące nerwowo. Zdawało się, że od wczoraj przynajmniej mu lat dziesięć przybyło.
— Ho! ho! — pomyślał doktor — jeżeli się nie mylę, to pan Fabrycjusz daleko jest sprytniejszym, aniżeli przypuszczać można było.
Usiadł obok Joanny, wziął jej rękę, zaczął się w nią wpatrywać, z tą silną wolą, która nadaje taką dziwną władzę magnetyzerowi. Skutek zaraz nastąpił.
Joanna, posłuszna tajemniczej sile, obróciła wolno głowę, a jej niebieskie i bez żadnego wyrazu i jakby przysłonięte gazą oczy, wpatrzyły się w twarz doktora, chociaż nie zdawały się go widzieć. Ale tylko tyle.
Doktor napróżno usiłował zajrzeć w duszę chorej, nie potrafił wywołać najmniejszego nawet drgnięcia w pięknej marmurowej masce. Ciągle się wpatrywała w niego uparcie, ale całkiem nieprzytomnie.
Zupełne odrętwienie! — mruknął Frantz Rittner i zaprzestał doświadczeń, widząc, że się na nic nie przydały, Potem zwrócił się do Fabrycjusza z zapytaniem:
— Od kiedy znajduje się pani w tym stanie?...
— Od dziś rana — odpowiedział siostrzeniec bankiera.
— Czy nigdy przedtem nie doświadczała symptomatów chwilowej nieprzytomności?
Fabrycjusz spojrzał na pana Delariviére.
— Nigdy odezwał się mąż Joanny. — Pierwszy raz to się przytrafiło.
Doktor mówił dalej:
— Czy nie doświadczyła pani jakiego silnego wstrząśnienia moralnego, albo czy nie dowiedziała się nagle o jakiemś nieszczęściu? Czy to nie spowodowało obłędu?...
— Nie panie — odrzekł Fabrycjusz.
— Jakto, nie zaszedł żaden taki wypadek dziś rano, co by wywołał pomieszanie?...