Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na razie powiemy jednak to tylko, że dżentelmen, według paszportu nazywał się Maurycy Delariviére, że był poddanym francuskim, bankierem rezydującym w New-Yorku, i że podróżował z żoną.
W tej chwili słabe westchnienie wydobyło się z ust pani Delariviére, a jednocześnie nerwowe dreszcze wstrząsnęły całem jej ciałem. Bankier ujął żywo rączki małżonki i ściskając je z niewymowną słodyczą, wpatrywał się jednocześnie z niezmierną obawą w łagodną a niezmienioną twarzyczkę, która mu tak wdzięcznie ciążyła na ramieniu.
— Joanno!.. droga Joanno!... ty znowu cierpisz, jak widzę... — powiedział.
— Nie mój przyjącielu — odrzekła młoda kobieta głosem bardzo słabym, ale dziwnie dźwięcznym i sympatycznym.
— Radbym ci wierzyć z duszy całej, ale nie zdaje mi się jednakże. Ogromnie jesteś bladą, ręce masz rozpalone! Gorączkę masz jak mi się zdaje...
— Gorączki może mam trochę, ale to nic, wcale się nie potrzebujesz obawiać... Kilka godzin wypoczynku, a wszystko będzie dobrze. Jeden pocałunek Edmy, wróci mi siły napewno. Jak prędko zobaczymy ukochaną dziecinę naszą?...
— Dziś jeszcze, bo już po północy.
Pani Delariviére uniosła się trochę na siedzeniu.
— A więc dziś jeszcze będę zdrową — rzekła z uśmiechem.
— Liczę na to, droga moja — odparł bankier — a jednakże wyrzucam sobie, żem uległ twemu żądaniu.
— Jakto, nie rozumiem — szepnęła młoda kobieta.
— A to tymczasem rzecz taka zupełnie prosta. Potrzeba było zmusić się do dwudniowego przynajmniej zatrzymania w Marsylji. Czterdzieści ośm godzin zwłoki, nic znowu tak wielkiego, byłabyś wypoczęła, nie byłabyś teraz cierpiała, a ja nie miałbym tej strasznej co obecnie obawy...
— Obawy?.. — wykrzyknęła młoda kobieta — obawy, z powodu niewielkiego osłabienia, ależ to warjactwo naprawdę!
— Być może, że to warjactwo, cóż jednakże poradzić na to. Kiedy o ciebie chodzi, kiedy ty możesz być narażoną, ja nie umiem rządzić się rozumem, ja tracę panowanie nad sobą.