Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XXXVIII.
Alicya.

Pani de Nancey przebiegła szybko ogród, bez wymówienia słowa i wsiadła w towarzystwie pana Rocha do powozu który czekał na nią za furtą.
— No cóż? — zapytała nareszcie utkwiwszy pogardliwy cokolwiek wzrok, w swego towarzysza, który nie przyszedł jeszcze do siebie po gwałtownem wzruszeniu. — Co pan mówisz na to wszystko?
— Ah! pani hrabino — odpowiedział eks-adwokat — silna z pani kobieta... bardzo silna... zasilna.
— Jakto?
— Pozwoli mi pani śmiało wypowiedzie to co myślę?
— Zapewne! wymagam całej szczerości.
— A więc wyznam, że przed chwilą straciłaś pani wszelką miarę, wszelkie granice i że powiedziała pani wiele rzeczy, które lepiej było zamilczeć. Po co naprzykład było przypominać mężowi tyle nieprzyjemnych rzeczy? Po co lubować się w wyszczególnianiu czynów zdziałanych pod wpływem nienawiści i nienasyconej zemsty?
— Dla uzupełnienia tej zemsty i dla pokazania mej przebiegłości temu, którego dosięgłam! — odpowiedziała Blanka.
— Dlaczego wreszcie — mówił dalej eks-adwokat —