Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Twarz jego dziwny wyraz przybrała. Najprzód straszne przemknęło po niej piętno obłąkania, potem zalał się łzami.
— Zabiłem Małgorzatę... — szeptał Paweł — a teraz Alicya umiera... Zwracając się zaś do Blanki dodał:
— Czy dosyć? Jesteś pani zadowolona?
— Żądam mego miejsca! — rzekła hrabina.
Pan de Nancey trzymając ciągle na rękach omdlałą Alicyę, zwrócił się do kominka i drżącą ręką konwulsyjnie szarpnął za sznur od dzwonka.
Służba dowiedziawszy się od kamerdynera, że coś okropnego ma miejsce, stała na czatach. Na odgłos dzwonka wpadła do pokoju.
— Wypędzić tę kobietę! — krzyknął Paweł, wskazując Blankę Lizely. — Wypędzić! wypędzić natychmiast!... bo zabiję!!!
— Wychodzę! — rzekła hrabina — lecz nie tryumfuj za wcześnie! Powrócę jutro!... A jutro nikt mnie już nie wypędzi!...
Poczem z wzniesioną głową i błyszczącym wzrokiem, Blanka opuściła salon w towarzystwie pana Rocha, który kłaniał się w milczeniu i drżał cokolwiek.