Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I pani wiedziałaś o tem? — rzekł głuchym tonem.
— Ma się rozumieć, że wiedziałam! Że zaś święta miłość biednego dziecka wzgardzona przez ciebie, napełniła mnie coraz większą dla pana nienawiścią, wpadałam prawie w szaleństwo. Przemyśliwałam już tylko jak ugodzić w ciebie, czem cię dosięgnąć i znalazłam... Nie mogąc uczynić cię śmiesznym, postanowiłam uczynić cię podłym... Do tego potrzeba było użyć kłamstwa, potwarzy, stworzyć fałszywe pozory, popchnąć słabą twą duszę do zbrodni, zrobić z ciebie powolną maszynę, ślepe narzędzie... To mi się udało... Zamordowałeś Małgorzatę niewinną!... Ja zajęłam miejsce twojej ofiary, ale tego miejsca tak drogo okupionego nikt nie zajmie, póki ja żyję!
— Ah! nędznica!... — wyjąkał Paweł przerywanym głosem, a wzrok jego błędny miał wszelkie pozory szaleństwa. — Póki żyjesz!... Tak... to być może... Ale potem?... Lecz ty już umarłaś... Ty wiesz dobrze że już umarłaś...
Chciał się rzucić i zabić.
Blanka niewzruszona, nie cofnęła się ani na krok.
Pan Roch z gorliwością uśmierzoną rozsądkiem, miał już stanąć pomiędzy swoją klijentką, a hrabią — myślał o tem wielce, ale nieruszał się z miejsca...
Krzyk głuchy, krzyk konania rozległ się po za Pawłem, który zwrócił się nagle.
Alicya bez zmysłów leżała na dywanie, a słabe drgnienia, podobne do tych, jakie miewają miejsce w ostatniej godzinie, wstrząsały delikatnen jej ciałem.
Hrabia poskoczył ku niej, podniósł ją z ziemi, wziął na ramiona i wpatrzył się przez chwilę w białe jej wargi i wielkie oczy zamknięte.