Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lizely. Miał on twarz i wzrok człowieka gotowego do popełnienia zbrodni.
— Strzeż się! — rzekła hrabina — nie dotykaj mnie... twoja gwałtowność miałaby świadka.
To mówiąc wskazała pana Rocha. Eks-adwokat wysunął się naprzód o kilka kroków; trzymał się na pogotowiu, gdyby tego wymagała potrzeba i przyjaźnie kłaniał się Pawłowi.
— Któżby się pani dotykał? Tak nizko jeszcze nie zszedłem — odpowiedział pan de Nancey z miażdżącą pogardą. — Ale nie znieważaj mi tej młodej dziewczyny! Oh! tego zabraniam! Odkądże to nierządnice pozwalają sobie obryzgiwać anioły!
— Anioł cokolwiek upadły, o ile mi się zdaje — rzekła znów Blanka naśmiewając się — ale mniejsza o to! Co zaś do tytułu nierządnicy przyjmuję go bez zarumienienia, zwłaszcza w obec ciebie, panie hrabio, w obec ciebie, który uczyniłeś ze mnie to, co mi dziś wyrzucasz! Nierządnica powiadasz pan... A więc tak!... I cóż z tego? Frymarczyłam moją osobą, tem lepiej, wstyd mój kalał bowiem pańskie nazwisko, pański honor wyszarzałam tym sposobem! A przecież mniej niż ty! Krew więcej plami niż błoto, a pan masz krew na rękach!... Nierządnica! niech i tak będzie! A ty jesteś morderca! Więcej warta nierządnica!
— Morderca! ja! — powtórzył hrabia z oburzeniem. — Kłamiesz! milcz! milcz!
— Ty milcz, morderco Małgorzaty, morderco biednego Rene!