Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Alicya czytanie swe rozpoczęła bardzo wzruszonym głosem.
Gdy zas skończyła, hrabia, którego oczy zwilżyły się łzami kilkakrotnie podczas gdy słuchał, podniósł się z miejsca, a przyłożywszy ze czcią usta do jedwabnych jej włosów, rzekł:
— Oh! dziecię najdroższe, ty prawdziwym jesteś aniołem! Świat ciebie nie godzien! To też lękam się byś kiedy skrzydełek twoich nie rozwinęła i nie frunęła...
— Moich skrzydełek? — odpowiedziała młoda dziewczyna — jeżeli je miałam, o czem wątpię, obciąłeś je zabierając mi serce...
Po chwili dodała:
— Kazałeś mi przeczytać, drogi Pawle, posłuchałam tak jak zawsze słuchać będę twoich rozkazów... Lecz, ty pisałeś także... Czyż listu twego nie poznam? Pan de Nancey wstrząsnął głową przecząco.
— A gdybym cię o to prosiła bardzo? — nalegała młoda dziewczyna.
— Nie żądaj tego odemnie, błagam cię, Alicyo...
— Dla czego?
— Przykro mi będzie odmówić ci stanowczo.
— Więc w liście jest sekret?
— Tak...
— Sekret który powierzasz moim krewnym, a który ukrywasz przedemną...
— Tak jest.
— Nie dowiem się go nigdy?
— Owszem, droga Alicyo, przyjdzie czas i na to.
— Kiedy?