Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Była chwila milczenia, poczem Alicya rzekła:
— Szczęśliwą i spokojną... Tak, już nią jestem. Lecz o ileż szczęśliwszą i spokojniejszą uczuję się wtedy, gdy wyjdziemy z kościoła, w którym kapłan wymówi nad nami sakramentalne słowa, jednoczące dwoje w jedno ciało.
— Wkrótce — odpowiedział hrabia — uklękniemy przed nim oboje.
— Kiedy?... Uśmiechasz się mój Pawle!... Wydaję ci się zbyt niecierpliwą? A więc tak! prawda, pilno mi!... Czyż tobie nie śpieszy się tak jak mnie?...
— Przeciwnie! może nawet więcej!
— Więc nie trać czasu!... Co masz do roboty... powiedz?... Chcę wiedzieć!
— Przedewszystkiem zająć się muszę ogłoszeniem zapowiedzi...
— Jutro zaraz?
— Nie, niepodobna jutro.
— Dlaczego?
— Brakuje mi niezbędnych papierów.
— Jakich?
— Najprzód twojej metryki i aktu zejścia twoich drogich rodziców.
— Dziś jeszcze mieć je możesz. W Paryżu się urodziłam... i w Paryżu rodzice moi pomarli...
— Masz racyę. To dałoby się załatwić. Prócz tego jednak potrzeba piśmiennego zezwolenia zacnego człowieka, który zastępuje ci ojca... pana Lafème opiekuna twego... a to więcej zajmie czasu.
— Ah! — zawołała młoda dziewczyna, trzeba pisać