Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

połową ciebie... Przepędzić całe życie, (długie życie, jam taka młoda!) w tym ustronnym domu pomiędzy tobą, Pawle, a naszem dziecięciem! To za piękne!... to było w mojem przekonaniu szczęście więcej niż ludzkie!... Więc mówiłam sobie: To niepodobna!... I lękałam się... i płakałam...
— A teraz?
— Teraz powróciłeś... kochasz mnie jak dawniej i pragniesz żyć ze mną... Czegóż mam się obawiać?..
— Niczego, moja Alicyo! Ani teraz, ani w przyszłości!... Nikt na świecie ani dziś, ani nigdy stanąć pomiędzy nami nie może...
— Więc to co w Niemczech chciałeś zrobić?
— Zrobiłem... Nadzieja, w której tak daleko się udałem, nie zawiodła mnie, przeciwnie uwieńczoną została pomyślnym skutkiem.
— Chodziło o jakąś przeszkodę, nieprawdaż? Coś, czy ktoś, ah! to rozumiałam dobrze, opierał się naszemu związkowi...
— Prawda.
— I przeszkoda ta zniknęła?
— Sam Bóg postarał się o przełamanie jej.
— I nie odżyje na nowo?
— Żadna siła ludzka ani boska zdziałać tego nie potrafi... — odpowiedział Paweł, przyciskając ręką kieszeń, w której się znajdował portfel z aktem zejścia Blanki Lizely, hrabiny de Nancey. — Bądź więc szczęśliwą moje kochane dziecko, szczęśliwą i spokojną! Jest to moją wolą, a twoim obowiązkiem. Po tem co powiedziałem, wątpić o szczęściu, to znaczyłoby co wątpić o mnie.