Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zmieni. Odpędź twe troski, luba moja!... Już więcej łez wylewać nie będziesz, biedna Alicyo! Chmury rozproszyły się na horyzoncie... Przyszłość należy do nas, nie dbam o los!
Mówiąc to, hrabia posadził Alicyę w wielkim fotelu, ukląkł przed nią, a cisnąc w dłoniach małe jej rączęta, patrzył na nią z wyrazem najczulszej miłości.
— Ah! — mówiła cichym głosem młoda dziewczyna uśmiechając się, podczas gdy łzy radości drgały na jej powiekach. — Przyjechałeś nareszcie! Jesteś przy mnie, mój Pawle... mój ubóstwiany Pawle... widzę cię... czuję cię przy sobie... dotykam się ciebie... mam cię...
— I to już na zawsze...
— Nie opuścisz mnie więcej?...
— Ani na dzień jeden, ani na godzinę...
— I to prawda, co mówisz?
— Boże wielki! czy prawda?
— Wyobraź sobie... Ale nie... mówić ci takie dzieciństwa?
— Mów Alicyo, mów co chcesz... pragnę wiedzieć wszystko, znać wszystkie twe myśli najdziecinniejsze nawet...
— Więc dobrze! Podczas smutnych dni nieobecności twojej, które wydawały mi się bez końca, sądziłam, że cię już więcej nie zobaczę... i płakałam okrutnie, oh! gdybyś wiedział jakem płakała...
— Dziecię najdroższe, wątpiłaś o mnie?!..
— Oh! nie o tobie!... Ale nie dowierzałam szczęściu. Wydawało mi się ono za wielkie! Pomyśl tylko... być twoją żoną... nosić twoje nazwisko... zostać przed Bogiem