Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy zdaleka, hrabina była świadkiem najstrazniejszego widoku, jaki wyobraźnia mogła stworzyć kiedykolwiek! To zaś czego dojrzeć nie była wstanie, łatwem jest do odgadnięcia.
Wilhelm porwarł Dorotę za wielkie jej włosy rozpuszczone. Ona szamotała się, błagając o życie. Morderca podniósł nóż i uderzył pierwszy raz. Działo się to przy oknie, więc pani de Nancey widziała.
Dorota padła na ziemię krzycząc. Hrabina nic już nie widziała. Zbrodniarz nachyliwszy się, siekł swoją ofiarę bez ustanku. Nieszczęsna dziewczyna rogatą duszę mieć musiała. Pomimo mnóstwa ran, nie umierała jeszcze. Przeraźliwe i rozdzierające krzyki jej konania, rozlegały się przeszło minutę, poczem słabnąć, zaczęły zamieniły się na chrapliwy jęk, wreszcie ustały zupełnie.
Wilhelm wtedy podniósł się z ziemi, wbiegł na schody, przeszedł wzdłuż korytarz, zbiegł ze schodów ganku z latarnią w ręku i znalazł się w alei wysypanej piaskiem, która otaczała murawę przed domem.
Zaledwie trzydzieści kroków dzieliło go od hrabiny.
— Szuka mnie — pomyślała Blanka. — Znajdzie mię niezawodnie... Trzeba umierać... I zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na wzniesiony nóż po nad swą głową.
Nie! Morderca nie myślał w tej chwili o niej.
Skierował on się ku małej szopie, malowniczo krytej słomą, która służyła za drwalnię, a gdzie składano zwykle narzędzia ogrodnicze i rozmaite narzędzia używane w wiejskiem gospodarstwie.
Po chwili wyszedł z tamtąd trzymając topór przeznaczony do rąbania drzewa, wrócił tą samą drogą do opu-