Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siebie... Musiał tak wyglądać w Bazeilles, kiedy wojował naftą i bagnetem, pędząc w ogień kobiety i dzieci.
Okrągłe i słupowate jego oczy, miały w sobie coś dzikiego, grube wargi podniesione zwierzęcym uśmiechem, odsłaniały zęby białe i spiczaste. Śpiąca i spokojna zazwyczaj fizyognomja, stała się nagle straszną. Widocznie okropna myśl jakaś poruszała niemiecki ten umysł.
Zanim próg przestąpił, przezorny Wilhelm, zdjął kamasze, tym więc sposobem ciężkie jego kroki tyle sprawiały odgłosu, co chód kota po kamiennej posadzce korytarza...
W lewej ręce niósł latarkę, prawą zaś trzymał jeden z tych długich nożów o silnem ostrzu, jakich używają rzeźnicy.
Niewypowiedziany przestrach ogarnął hrabinę. Zesztywniała cała... Przez mgnienie oka doznała ona tego okropnego uczucia, jakie napada czasem we śnie, gdy człowiek chce uciekać, przed niebezpieczeństwem, a kroku naprzód zrobić nie może...
Wilhelm wszedłszy na pierwszy stopień, szedł zwolna do góry. W niespełna minutę miał stanąć na pierwszem piętrze, oko w oko Blance. Czas naglił.
Pani de Nancey odzyskała natychmiast przytomność umysłu. Zamknęła bardzo delikatnie drzwi od swego pokoju, obróciła klucz w zamku dwa razy i zasunęła rygle, poczem cofnąwszy się cokolwiek, nadstawiła znowu ucha.
Przyszło jej na myśl, że Wilhelm miał może tajemny stosunek z Dorotą i chciał widzieć się z nią w sekrecie przed odjazdem. Jeżeli tak, przejdzie zapewne na drugie piętro nie zatrzymawszy się.