Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kolwiek otaczały ją dziwne tajemnice, nierozjaśnione żadnem światełkiem i zakrywające jej przyszłość! Zawsze nieznana przeszkoda pomiędzy nią a prawem szczęściem! Więc niczem przeszkody tej usunąć nie było można? Niczem, nawet tak wielką zmianę jaka zajść miała? To co miało stanowić jej radość, dumę, oczyszczenie, powiększało tylko hańbę! Niestety! wyrzekła prawdę, dziecię Pawła nie mogło mieć nazwiska!
Alicya doznawała w tej chwili wszystkich męczarni pękającego serca... Cierpiała za winy cudze, których jak wiemy, wspólniczką nie była!
Pan de Nancey nie mógł wymówić słów, których potrzeba było na osuszenie tych łez, na uspokojenie tego rozdartego serca! Położenie jego względem Alicyi w takiej chwili było nikczemne, rozumiał to dobrze...
Ucałował małe rączęta, które drżały pod jego pocałunkami, a pozostawiwszy młodą dziewczynę samą, zwolna poszedł ku domowi.
Idąc szeptał:
— Sprawiedliwy Boże nie ulitujesz się nad niewinnem tem dzieckiem? Czy długo jeszcze karać będziesz za moją zbrodnię? Nie pozwoliszże jej nigdy zająć obok mnie miejsca, które jej się należy?
Paweł modlił się do Boga o śmierć Blanki, hrabiny de Nancey!
O śmierć Blanki! Gdyby Blanka umarła, byłby wolnym!...
Myśl ta owładnęła umysł jego ze straszną natarczywością. Próbował odegnać ją, bo go przerażała. Pod jej wpływem rozumiał morderstwo. Zdawało mu się, że