Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wstanie zapobiedz niemocy tej przez przeciąg dziewięciu miesięcy, ani też przedłużyć jej po za ten termin.
— Co! — wykrzyknął pan de Nancey którego oczy zaiskrzyły się — co pan mówi? Czy dobrze zrozumiałem?
— Jaknajlepiej, panie hrabio, jeżeli pan zrozumiałeś, że za cztery miesiące pani hrabina uczyni cię ojcem! — odparł doktór śmiejąc się.
Alicya wydała słaby okrzyk, poczerwieniała i zakryła twarz rękami.
— Ah! doktorze... doktorze... — rzekł Paweł z wybuchem radości — gdybyś wiedział jak czynisz mię szczęśliwym!
— Sprawia mi to niewymowną przyjemność, zapewniam pana... Ale jakżeż się to dzieje, że się pan tego nie domyślałeś?
— Nie wiem... nie myślałem o tem...
— Pani hrabinie się nie dziwię... — rzekł znowu doktór z uśmiechem — którego Rabelais nie byłby się wyparł, ale pan! mówiąc między nami, to dziwne! Szczególni ci mężczyźni! Rolnik zasiawszy pole w jesieni, dziwiłby się wielce gdyby z wiosną nie ujrzał wschodzącego plonu. Pan posiałeś, będziesz zbierał... to bardzo logiczne.
Zamieniono jeszcze parę słów, poczem pan de Nancey odprowadził doktora do powozu.
Skoro powrócił, Alicya płakała, a kropliste łzy spływające po jej twarzy nie były łzami nerwowemi, jakie tak często wylewała od jakiegoś czasu, ale łzami goryczy.
— Najdroższa Alicyo, co tobie jest? — zawołał Paweł, pociągając ją w swoje objęcia i przyciskając do serca. — Ja ciebie nie pojmuję! Dlaczego nie podzielasz