Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozbójników, tytuł godny pana. Powinieneś był tak zakończyć!
Groźny szmer powstał za Wołochem, federaliści usłyszeli i podawali sobie z ust do ust jak przedtem:
— Śmierć wersalczykom!... śmierć!...
— Cicho! — krzyknął Gregory. — Pomiędzy tym obywatelem a mną, jest jeszcze coś innego prócz polityki. Wypalę w łeb pierwszemu, któryby się poważył podnieść swój szaspot!...
Szmer przycichł, a były kochanek pani de Nancey postąpił ku hrabiemu.
— Wiesz pan, że podłym nie jestem! — rzekł doń głuchym tonem — dam panu tego świeże dowody. Po zniewadze jaką mi w tej chwili wyrządziłeś, mógłbym ci w tej chwili głowę rozstrzaskać kulą! Zabiję cię, ale inaczej! Policzek pański czuję jeszcze na twarzy, kiedy żyjesz! Rozpocznijmy na nowo niedokończony tam pojedynek. Masz pan szpadę jak ja... Precz z rewolwerami, panie hrabio i baczność!
— Ah! jestem! — krzyknął Paweł wysuwając się z objęć nieprzytomnej prawie Alicyi.
Już błyszczące ostrza długich szabel dotknęły się i już dwa żelaza szczękały o siebie.
Ciekawi federaliści przestąpiwszy próg, przypominali sobie z rozkoszą owe piękne pojedynki teatralne, w których Melingue, Dumaine, lub Laferrière bywali oklaskiwani.
W tem rozlekł się potężny huk bardzo blizkich wystrzałów, następnie drugi i trzeci. Dom zadrżał od posady aż do zrębu jak żywa istota. Słychać było rodzaj