Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

olbrzymiego zawalenia się, w połączeniu z jękiem, skargami i przekleństwami.
Gregory nagłym ruchem odrzucił się w tył z dala od szpady Pawła, a zwróciwszy się do swoich ludzi, rzekł:
— Dowiedzieć się co takiego? Prędzej!...
Ludzie do których to było wyrzeczone, nie mieli czasu spełnić rozkazu. Jeden z federalistów hulających po podwórzu, wpadł zdyszany.
— Pułkowniku — rzekł — wersalczycy ustawili baterye artyleryi na ulicy Lille... Strzelają z blizkiej odległości na barykadę... położenie jest już nie do wytrzymania...
— Wytrzyma zawsze dopóki ja nie załatwię się z tym obywatelem! — odpowiedział Gregory zbliżywszy się do Pawła. — Służę panu hrabiemu...
Szable spotkały się znowu, i przez kilka sekund widno było iskry sypiące się z pomiędzy nacierających na siebie ostrzy.
Alicya klęcząc w kąciku modliła się...
Armaty grzmiały. Bomby rozstrzaskiwały barykadę, a za każdym wystrzałem tworzyło się krwawe błoto z ciał ludzkich...
Dwaj przeciwnicy, z zaciśniętemi w milczeniu zębami, nacierali na siebie groźnie.
Gregory liczył zapewne wiele na swoją umiejętność robienia szablą, w czem jak wiemy przewyższał pana de Nancey.
Lecz zarówno jak Paweł nie miał jej w używaniu, co stanowiło na ten raz równowagę.