Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Otóż w obecności pułkownika, zwyczajni rabusie któremi dowodził, tracili wszelką wolę, i nic postanowić nie umieli.
Nastała cisza, przy której słychać było suchy odgłos butów z ostrogami, kroczących szybko po posadzce sąsiedniego pokoju...
— Obywatelu pułkowniku, nie wchodzić tam! — szepnął jeden z rabusiów wzburzonym głosem.
— Dlaczego?
— Łajdak wersalczyk ma rewolwery.
— Cóż z tego?
To mówiąc, pułkownik ze szpadą pod lewem ramieniem a rewolwerem w prawej ręce, przestąpił bez wahania próg niebezpiecznego pokoju.
Federaliści otworzyli nie tylko okiennice, ale i okna salonu w którym się znajdowali, zatem dostatek było światła, by módz przypatrzeć się złączonym w uścisku kochankom, którzy od kilku sekund na śmierć wyczekiwali.
Oczy Pawła spotkały się z wzrokiem nowo przybyłego. Podwójny okrzyk wyrwał się z ust obudwu mężczyzn.
— Książe! — rzekł pan de Nancey.
— Hrabia! — zawołał Gregory.
— Żywy! — rzekł Wołoch... I pocieszony! dodał rzucając spojrzenie na Alicyę. — Winszuję panu hrabiemu!... Sądziłem, że umarłeś dawno!... Widocznie nie dobrze cię zabiłem!...
— Możesz to pan sobie powetować dzisiaj! — odparł Paweł z miażdżącą pogardą. Każ mię rozstrzelać twoim oprawcom! Nie chybią mię na pewno! Pułkowik