Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chodziło więc tylko o to aby go zabić jaknajprędzej nie narażając się zanadto na jego kule.
Rozwiązanie zagadki nie trudnem było do odnalezienia.
Bandyci rozsunęli się jak mogli najbezpieczeniej, stawając po obu stronach drzwi, zasłaniając tym sposobem ciała swoje ścianą. Pięć czy sześć szaspotów wzięło na cel pana de Nancey i Alicyę, niedokładnie po za nim ukrytą, a chrapliwe głosy ryknęły:
— Śmierć wersalczykom! śmierć!
Paweł nachylił się ku młodej dziewczynie i rzekł doń po cichu:
— Moja Alicyo, Bóg wysłucha próśb twoich, módl się za mnie... Idziemy na śmierć!...
— Razem!... — odpowiedziała ożywiona Alicya wspierając złożone ręce na ramieniu Pawła. — Tem lepiej!... Bóg nam przebaczy, a tam wysoko nic już nas nie rozdzieli... nigdy!... Tak jest, chcę umrzeć...
Śmierć jednak nie wypłynęła tak odrazu z rozbójniczych szaspotów.
Zkąd to opóźnienie? Ludzie ci obawiali się, więc powinni byli zabijać prędko, by się później okrzyczeć bohaterami, depcząc ciała zamordowanego przeciwnika... Taka jest logika komunistów?
Oto do uszu ich zaleciały dwa słowa powtarzane z ust do ust przez federalistów będących w pierwszych pokojach, na podwórzu i pod sklepieniem bramy.
— Pułkownik idzie! pułkownik idzie!... — powstały wszystkie głosy.