Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Boże uchowaj, nic w świecie niesprawiedliwszego nie mogłoby mnie spotkać...
Przymominam sobie rozmowę jakiej wysłuchać musiałam w Berlinie i przyznasz pan...
— Nie pani! — przerwał prusaczek. — Nie, nie przyznaję! Jak wtedy mówiłem, tak utrzymuję i dzisiaj, że zaszło pomiędzy nami wielkie nieporozumienie... Źle pani zrozumiałaś zamiary, jakie jego ekscelencya miał względem niej... Nie było w nich nic uwłaczającego...
— Jednakże...
— Przyznaję, że pozory... Ależ pozory mylą często... Wiedząc, że jesteś tak ładną, powabną i pełną wdzięku, sądzisz pani bardzo naturalnie, że piękność twoja musi zawracać głowy, że patrząc na panią nie można nie kochać jej, kochając, nie pragnąc powiedzieć, a mówiąc nie dowieść jej tego... We Francyi tak się dzieje, ale my niemcy, jesteśmy narodem poważnym i moralnym i jeżeli uwielbiamy piękność, to w sposób całkiem platoniczny, jako arcydzieło wyszłe z rąk stwórcy... W obecności takiego arcydzieła, dusze nasze uszlachetniają się!!!
Blanka słuchała ze zdumieniem obłudnej tej mowy, z której nic a nic zrozumieć nie mogła.
— Dostojne osobistości przybędą jutro do tego miasta... — mówił dalej von Hertzog. — Pozwól mi pani przedstawić się jego ekscelencyi.
— Nigdy! — przerwała hrabina — nie, nigdy!... Widział pan, że przed chwilą chciałam umrzeć... A teraz wiedz, że żadnem złotem na świecie kupić mnie nie można!... Nie jestem do sprzedania.