Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan baron! — zawołała.
— Ten sam pani hrabino, i nad wyraz szczęśliwy, że w tak krótkim czasie pobytu swego w tem mieście ma już sposobność złożenia pani swej czołobitności...
I Herr baron von Hertzog — gdyżto był on — skłonił się znowu kładąc rękę na sercu.
Blanka, dla której jak wiemy osobistość ta nie była wcale sympatyczną, która zresztą nie miała usposobienia do rozmowy, oddała mu ukłon i przyspieszyła kroku.
Pan de Hertzog nie chciał wcale zrozumieć tego niemego ukłonu, a postanowiwszy rozmawiać dalej, nawet wbrew woli młodej kobiety, poruszył się z miejsca jednocześnie, i niebawem chód swój z jej zrównał chodem.
— Pani hrabina — rzekł — zażartowała z nas w Berlinie, w sposób najrozumniejszy, najdowcipniejszy, najweselszy. Nie gniewamy się jednak na nią za to... Wiemy, że osobie tak pięknej wszystko wolno, wszystko co się zowie, z wyjątkiem atoli nieuleczalnego i złowrogiego szaleństwa, któreby pogrążyło w żałobie najserdeczniejszych przyjaciół pani hrabiny...
To mówiąc baronik ze zręcznością prestidigitatora wyrwał z rąk Blanki flakonik laudanum, rzucił go na bruk i strzaskał obcasem eleganckiego swego bucika.
— Panie! — krzyknęła młoda kobieta unosząc się z gniewu. — Coś pan uczynił?...
— Zdobyłem sobie prawo do wdzięczności pani, przerwał prusaczek.
— Po mojej wdzięczności?... — szepnęła Blanka zdumiona.
— Zapewne! bo ratuję pani życie... szacowne życie,