Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zatrzymało się na służących, których nie znała, lecz wymierzyła je wprost w Gregorego.
— Rozumiem wszystko — krzyknęła z niewysłowionym wyrazem obrzydzenia i niesmaku, cisnąc skurczone palce w gęste swe włosy.
— Mniemany spiskowiec był po prostu galernikiem! Nie ukrywał się ani przed cesarską policyą, ani przed wysoką władzą — ale przed żandarmami trybunału? Złodziej! złodziej! Ja, hrabina de Nancey, ja kochałam złodzieja! O jakaż nikczemna ze mnie kobieta!
Blanka drżała od stóp do głów. Myśl, że była kochanką bandyty, który uciekł ograbiwszy ją, sprawiała najprzód w niej ten bunt całej jej istoty. Zdawało jej się że ma usta na wieki skalane ustami Gregorego. Uczuła śmiertelne wzdęcie serca na wspomnienie bezecnej hańby, jaka spotkała ją z powodu tego człowieka.
Następnie, do zasłużonej tej tortury przyczyniło się konanie innego rodzaju.
Była zrujnowaną zupełnie! Przed kilku jeszcze godzinami bogata, została biedną od jednego razu. Co się z nią stanie, jakie będzie odtąd jej życie z widmem nędzy u boku?
Hrabina była odważną, lecz bywają czasem ciosy, pod którymi gną się najsilniejsi. Szalony przestrach ogarnął cudzołożnicę i złamał wyniosłą jej pychę. Wszystko runęło... Majątek i uczucie jakiekolwiek ono było, zniknęło jednocześnie. W miejsce ich pozostało zupełne opuszczenie, wraz z zimnem i czarnem ubóztwem.
Pani de Nancey płakała, a rozsądek jej powle-