Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czony został rodzajem mgły, która pozostawiwszy całą świadomość boleści, nie pozwoliła jej myśleć.
Najstraszniejsze przejścia mają swój koniec. Łzy Blanki najprzód powoli, potem zupełnie płynąć przestały. Umysł jej odzyskał swą trzeźwość. Spojrzała odważnie w straszne widmo swego położenia i postawiła sobie to pytanie:
— Co robić?
Hrabina zrozumiała, że brakło jej wszelkiego środka do utrzymania, że nazajutrz znajdzie się bez schronienia, bez obiadu lub noclegu...
Prawdopobnem było, że w krótkim przeciągu czasu dojdzie do tego; lecz w danej chwili nie było jeszcze tak źle jak sama przypuszczała.
Zajrzawszy w portmonetkę, o której wołoch widocznie zapomniał, gdyż nienaruszona pozostała w jej kieszeni, znalazła w niej banknot tysiącfrankowy i dwadzieścia ludwików.
Z sumą tą, jakkolwiek niewielką dla hrabiny przyzwyczajonej do zbytków, można było żyć przez pewien przeciąg czasu. Sprzedawszy zaś zegarek, część bielizny i garderoby, podwoiłaby tę sumę. Po wyczerpaniu jej jednak, co zapewne prędko nastąpić mogło... co dalej?
Blanka, oddajmy jej tę sprawiedliwość, nie myślała nawet o udaniu się na policyą, by zaskarżyć Gregorego i zatelegrafować na wszystkie strony w celu schwytania bandyty uciekającego z jej pieniędzmi.
Młoda kobieta byłaby wołała umrzeć z głodu natychmiast, niż ogłosić swą hańbę mówiąc całemu światu Byłam kochanką złodzieja!