Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tobie to zawdzięczam Gregory! — rzekła umierającym głosem, — czy pozwolisz aby mnie znieważano dłużej?
— A cóż ja na to poradzę? — wyjąkał wołoch, w głupiem położeniu. — Czy jest sposób zmusić kobiety do milczenia?
— Ah! podły! — szepnęła hrabina — podły, nie umie nawet zasłonić mnie od pocisków swoich kochanek!... Od tej chwili, wszystko między nami skończone! Gregory, nienawidzę cię! pogardzam tobą! zemszczę się!...
Ostatnie te słowa wymknęły się jak westchnienie, a raczej świst ze skurczonego gardła Blanki, poczem upadła bez zmysłów na dywan saloniku panny Maximum.
w obec tego zemdlenia, obie paryżanki, nie pomnąc już na urazy, stały się natychmiast dobremi dziewczynami, i pospieszyły z najczulszą gorliwością na pomoc rywalce, z którą tak niegościnnie się obeszły.
Spryskały jej skronie świeżą wodą, dały do wąchania silne sole angielskie, spaliły jej pod nosem kilka szypałek strusiego pióra odczepionego od kapelusza panny Maximum.
Wszystko było nadaremnie.
Pani de Nancey nie umarła wprawdzie, o czem świadczyło lekkie bicie serca, ale zemdlenie jej przybierało pozór katalepsyi.
Gregory posadził, a raczej rozciągnął ją na wielkim fotelu o odwiniętych poręczach. A blada jej twarz otoczona splotami bogatych blond włosów, zwiesiła się na ramię.
— Biedna kobieta... — rzekła panna Maximum pa-