Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pchając na brzeg latyński zapienione lodzie,
Póki te przy bezpiecznej nie stanęły stronie.
Ale nie tak się stało z twą nawą, Tarchonie;
Bo wpędzona w mielizny, na piaskacli wisząca,
Gdy nadaremnie wały, chcąc płynąć, roztrąca,
Rozbija się i grąży mężów w morskiej wodzie.
Tym łom wioseł i ławek stawa na przeszkodzie
I wracające morze wstrzymuje ich kroki.
Nie powściągnęły Turna gnuśności odwłoki,
Lecz w zapale na Teukrów bierze zastęp cały
I ustawia go w brzegach. Już trąby zagrzmiały.
Enej napadł gmin wiejski; bitwa zagajona.
On pierwszy starł Latynów, zabiwszy Terona,
Który, najwyższy z ludzi, na Eneja dążył;
Ten mu w boku przebitym ostry miecz zagrążył
Przez kirys złotolity i przez puklerz gładki.
Potem Lika zabija: ten z umarłej matki
Wypruty i poświęcon tobie Apollinie,
Mogąc umrzeć dziecięciem, od żelaza ginie.
Wkrótce z srogim Cyzejem poległ Gyan długi,
Co wojska wypleniali groźnemi maczugi;
Ani im broń potężna wielkiego Alcyda
I straszna siła ręki na nic się nie przyda,
Ni ojciec Melap, wspólnik czynów Herkulowych,
Póki mu ziemia trudów dostarczała nowych.
Oto Far, gdy bluźnierstwa miotać się ośmieli,
Enej cios w mówiącego utopił gardzieli.
I ty dążąc za Klitem przyjacielem nowym,
Co miał brodę przysianą świeżym włosem płowym,
Ległbyś, nędzny Cydonie, pod Trojan żelazem,
A z tobą miłość chłopiąt zginęłaby razem,
Gdyby nie synów Forka orszak znamienity:
Jest ich siedmiu i siedmią natarli dziryty.