Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W których na stu ołtarzach ogień święty chłonie
I wieńce z świeżych kwiatów i arabskie wonie.
Idą i już za ścieżką doszli szczytu góry,
Która miastu zagraża i przegląda mury.
Dziwią gmachy Eneja, niegdyś chatki drobne,
Wrzawa, drogi z kamienia i bramy ozdobne.
Naglą prace Tyryjcy: ten mury przestrzeni,
Ci gród stawią, ci ogrom dźwigają kamieni.
Ten szuka na dom miejsca i rowem otacza,
Tych zbiór radę nietkniętą i sędziów przeznacza.
Ci kopią port obszerny, tamci głazy kładą
Mające być niezłomną teatru zasadą.
Innych trud z skał ogromne kolumny wyciska,
Które pysznie ozdobią przyszłe widowiska.
Tak zjednoczonych pszczółek zgodna bywa praca,
Gdy lato wonność łąkom i barwę przywraca;
Gdy ich dziatwa roślejsza i gęstsze są cieki;
Tak słodkim napełniają nektarem pasieki,
Lub przybyłym z pól siostrom sprawiają ulżenie,
Lub gnuśne wypychają z swych ulów szerszenie.
Wre praca; wszystkie spieszą do dzieła w zawody,
A zewsząd słodką wonność rozszerzają miody.
Szczęśni, których siedlisko z każdą chwilą wzrasta,
Rzekł Enej, poglądając na wyniosłość miasta;
Wtem o dziwy! wśród ludzi skryty w obłok spieszy
I dąży niewidzialny od obecnej rzeszy.
Był gaik w pośród miasta miły dla swych cieni,
Tam najprzód Tyryjczycy wiatrem zapędzeni
Kopiąc, głowę znaleźli dzielnego rumaka;
W nim tkwiła przez Junonę wskazana oznaka,
Że ich naród, pod skrzydłem wszechwładnej opieki,
Dzielnym będzie w pogromach i sławnym na wieki.
Tam Dydo wznosi ogrom Junony świątyni,