Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ... — zacząłem, ale w tejże chwili zapomniałem, o czem chciałem mówić.
— To bardzo ciekawe — zawołał Sanderson, przyciskając palcem tytoń w fajce. — Pan powiada, że ten duch odsłonił panu tajemnicę...
— Robił, co mógł, aby mi odsłonić sposób przebycia owej przeklętej granicy. Tak.
— Niemożliwe! — zawołał Wish. — Nie mógł tego zrobić. Inaczej panby zniknął razem z nim.
— O właśnie — dodałem, przypominając sobie, że to właśnie chciałem powiedzieć.
— Ależ właśnie, właśnie — rzekł Clayton, patrząc w zamyśleniu na ogień.
Przez chwilę panowała cisza.
— Udało mu się wreszcie? — zapytał Sanderson.
— Tak. Dużo mnie to kosztowało wysiłku, ale wreszcie dopiął swego — dość gwałtownie. Stracił już nadzieję, zrobiłem mu scenę. Wstał więc z determinacją i poprosił, abym przerobił powoli przed nim wszystkie ruchy.
— Spodziewam się, że patrząc, będę mógł się zorientować, co jest właściwie nie w porządku.
Tak też się stało.
— Wiem! — Zawołał nagle.
— Co pan wie?
— Wiem już, wiem — powtarzał.
A potem dodał z niezadowoleniem:
— Niech pan nie patrzy na mnie; tak, to ja nie mogę. Właściwie od początku pański wzrok mi przeszkadzał. Jestem tak nerwowy i pan mnie onieśmiela.
Trochęśmy się pokłócili. Ja, naturalnie, chciałem patrzeć, ale on upierał się, jak kozioł. Czułem się bardzo zmęczony — taki gość może wyczerpać — więc wkońcu uległem.