Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój drogi panie — rzekł Clayton, odwracając się do mnie i wymawiając niektóre słowa ze szczególnym naciskiem — pan chciałby wszystko zrozumieć. Alboż ja mam pojęcie, jak może szereg gestów... i tak dalej? Tyle wiem, co i pan, tyleż, co i on sam — prawdopodobnie. Po nieskończenie długich próbach, zrobił jakiś ruch właściwy i nagle znikł.
— Czy pan — zapytał powoli Sanderson — zaobserwował dobrze te ruchy?
— Tak — rzekł Clayton w zamyśleniu. — Było to niesłychanie dziwne. Pośród uśpionego miasta, w pustym budynku, w cichym pokoju — ja i ten mętny duch. Nigdzie dźwięku, słychać tylko nasze głosy i lekkie sapanie gestykulującego upiora. Na stoliku nocnym i na tualecie paliły się świece — czasem któraś rozbłyskała długim cienkim, jakby zdziwionym płomieniem. A niezwykła sytuacja trwała.
— Nie mogę... — powtarzał. — Nigdy nie potrafię...
Usiadł nagle na krześle w nogach łóżka i począł zanosić się od płaczu. Boże! cóż za płaczliwe, nużące stworzenie!
— No, no, spokojnie — powiedziałem, chcąc go poklepać po ramieniu, ale... moja przeklęta ręka przeszła przez niego nawskroś. Wtedy już nie byłem tak ociężały, jak wtedy, kiedym go spotkał na schodach. Rozumiałem dziwność zdarzenia w całej rozciągłości. Pamiętam, że wyciągnąłem z niego rękę, zadrżałem i podszedłem do stołu.
— Odwagi, trzeba jeszcze próbować — powiedziałem.
I żeby go zachęcić, począłem i ja robić próby.
— Jakto? — zakrzyknął Sanderson — passy?
— A tak — passy.