Przejdź do zawartości

Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Znużona jestem, Eidolon! — wykrzyknęła na jego widok. Zabierz mnie stąd.
Polem, gdy się rozpłynął rój napastników, rzekła:
— Dobrze, iż tu jesteś, Eidolon! Z utęsknieniem czekałam na ciebie. Jutro wyjeżdżamy.
Ale odkładano podróż z dnia na dzień. Był projekt ukrycia się samotnie w jednej z holenderskich miejscowości nadmorskich. Krystjan dowiedział się jednak, że kilkanaście już znajomych osób zamówiło tam sobie mieszkanie, przeto powątpiewał, by miała ten zamiar na serjo. Ludzie byli niezbędni, a gdy milczała musieli inni bodaj mówić, gdy leżała sama spokojnie, trzeba jej było ruchu naokół.
Stanęła przed nim, a woń jej ciała przejęła go straciłem i spuścił oczy, zakłopotany. Pod naporem wzburzonej fali krwi, tętnienie serca utraciło swój rytm normalny.
Zapomniał już jej rysów, wyszła mu z pamięci zdumiewająca prawdziwość jej gestu, bezpośredniość słowa, podatność na wrażenia i zdolność porywania, słowem cała potęga, subtelność, cały rozkwit lej świetnej istoty. Woli jej poddawały się nawet siły przyrody. Gdy wyszła na ulicę, słońce rzucało promienie czystsze, a powietrze łagodniało. Zmieniała szalejącą naokół niej burzę, w płynący posłusznie nurt.
Zuzanna powiedziała Krystjanowi:
— Miałyśmy lu tańczyć. Czyniono nam propozycje, ale Prusy nie podobają nam się. To ludzie małostkowi. Szczędzą ciężko zapracowane pieniądze, na zakup armat i budowę koszar. Nie widziałam tu jeszcze prawdziwej twarzy. Każdy mężczyzna i każda kobieta wyglądają jednako. Sądzę, że są produkowani maszyno-