Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wo, po pięć tysięcy dziennie a jawią się odrazu dorośli i ubrani, niby wojownicy Jazona.
— Ewa sama jest Niemką! — zgromił Krystjan szyderczynię.
— Ba! Gdy genjusz zostanie strącony z nieba, pada na ziemię oślep i nie może sobie wybierać miejsca. Gdzież to przebywa pan Crammon? — przerwała sobie sama. — Pewnie nas nie odwiedzi. A kogóż to, miast niego przywiozłeś pan? — wskazała głową Amadeusza, który siał w kącie sztywny i zakłopotany, w swych okularach podobny do puchacza. — Któż to jest?
— Któż to jest? — pytanie to widniało także w zdumionych oczach Wiguniewskiego i markiza Tovery. Amadeusz był nowicjuszem w przerażającym wprost stopniu. Tępy wyraz jego oczu, miał często cechę głupkowatości, co żenowało Krystjana, a budziło śmiech innych.
Wędrował on po ulicach, przeciskał się przez tłumy, stawał przed wystawami i wielkiemi szybami kawiarń, kupował dzienniki i ulotki, zaczepiał obcych, ale ukojenia mu to nie dawało. Miał ciągle przed oczyma twarz tancerki, drażniącą i przesadnie afektowaną. Utkwił mu w pamięci każdy jej ruch, gest krajania owocu, pozdrowienia znajomych, siadania, lub wstawania, wąchania kwiatu, widział ciągle ruch jej powiek, warg, szyi, ramion, biodr i nóg. Uznał to za przesadne, za drażniące, ale wszystko wyryło się na mózgu jego, niby na płycie fotograficznej.
Pewnego wieczoru przyszedł do pokoju Krystjana, a twarz jego była ziemistej barwy.
— Kimże jest, właściwie Ewa Sorel? — zaczął z gniewem i zaciętością. — Skąd pochodzi? Czyją jest? Cóż