Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze wszech stron winszowano szczęśliwego wydobycia się z tak wielkiego niebezpieczeństwa, a gdy pierwsze wzruszenia radości przeminęły, nasunęły się im mniéj przyjemne uwagi.
— To niewygodne miejsce dla was wszystkich, — mówił Halbert, — oglądając się: ja prawda mogę na dworze spać obok mego konia, jak przez tyle lat zwykłem czynić po górach, ale jak z wami będzie, tego nie wiem. Gorzéj jeszcze, że nie umiem temu poradzić, i że dzień jutrzejszy nadejdzie bez najmniejszéj nadziei, aby wasze wygody choć o troszeczkę się poprawiły.
— Było to okrucieństwem, podłością, odezwała się jedna z sióstr, podobnież się oglądając, przyprawić biedną rodzinę do żebractwa.
— I nas do nitki obedrzeć, — przydał młodszy brat, który właśnie przyszedł: nie zostawić nam ani owcy, ani jagnięcia, ani podobnego zwierza, który żre trawę lub ziarno.
— Jeżeli jakie zatargi z nami mają, — dodał drugi brat Henryk, — wszakże bylibyśmy gotowi orężem je ułatwić. Ej u kata, żeśmy wtenczas nie byli u siebie wszyscy na górach, kroćset granatów! Bylibyśmy Wilhelmowi Graeme śniadanie przygotowali, które nie prędko potrafiłby strawić. Jeszcześmy mu takowe dłużni, nieprawda Halbercie?
— Nasi sąsiedzi, — odpowiedział Halbert z przymusem: naznaczyli dzień do zejścia się i ułożenia. Chcą to swoim sposobem załatwić, inaczéj żadnéj pomocy po nich spodziewać się nie można.
— My z nim się ułożyć! — zawołali obydwa bracia, po takiéj szkaradzie i takiéj napaści, niesłychanéj od czasu wypraw na rabunki?