Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Prawda bracia, prawda! krew moja także się ścinała w żyłach, lecz na widok Gracy, znowu się uspokoiła.
— Ale zapasy Halbercie! — rzekł Jan Eliot; — my do szczętu zniszczeni. Henryk i ja byliśmy na polu i rozpatrzyli się, ale i tam nie wiele zostawili! Nie wiem co począć, i podobno nam trzem wypadnie wyprawić się na wojnę. Westburnflat chociażby miał chęć, nie ma sposobów nagrodzić nam stratę. Niepotrafimy na nim nic wydobyć tylko krew jaką z niego wytoczymy. Nie ma na świecie nic co na czterech nogach bieży, chyba konisko, które na swoich nocnych wyprawach całkiem już zniszczył.
Halbert rzucił smutnym okiem na Gracy Armstrong, która oczy spuściła i cicho wzdychała.
— Nie rozpaczajcie dzieci! — odezwała się babunia, mamy dobrych przyjaciół, co nas w potrzebie poratują. Oto sir Tomasz Kittlelooff jest mój stryjeczny brat w trzeciéj linii zstępnéj po matce; on był jednym z komisarzów przy układach na których podobno piękny grosz zarobił, a do tego mianowano go rycerzem i baronetém.
— Ten ani grosza nie da na ocalenie nas z głodu, — odpowiedział Halbert, — a na przypadek nawet gdyby chciał co dać, chleb którybym za te pieniądze kupił, uwięzłby mi w gardle na myśl, że to część ceny za koronę i wolność biednéj, staréj Szkocyi.
— Albo też p. Dunbar, pochodzący z najdawniejszego domu w Therithal?
— Ten babuniu siedzi w więzieniu w Edymburgu; za tysiąc grzywien, które pożyczył od pisarza Saanders.
— Biedak! — zawołała pani Eliot; nie możemy mu nic posłać Halbercie!