Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zapominasz babuniu, że nam samym zapomoga potrzebna, — odpowiedział Halbert nieco markotno.
— Prawda, — odpowiedziała zacna staruszka, zapomniałam o tém w téj chwili. Bardzo to naturalne; człowiek prędzéj o swoich krewnych myśli, niżeli o sobie samym. A młody Ernseliff?
— Jemu samemu nie wystarcza, — odpowiedział Halbert, — aby utrzymać mógł wielkie imię. Wstyd by to było naprzykrzać się mu w naszéj biedzie.
— Potrzeba ci wiedzieć babuniu, że na nic się tu nie zda siedzieć i na palcach wyliczać twoje pokrewieństwa i powinowactwa, jakoby samo ich imię niosło nam czarodziejskim sposobem jaką pomoc. Znakomitsi zapomnieli o nas, a drudzy co nam równi, własny mają mozół, aby sobie radzić. Żadnego nie mamy przyjaciela, któryby mógł lub chciał nas zasilić, dla odbudowania domu.
— Ależ co mówię, — zawołał, — znam przyjaciela na odludnéj puszczy, który może i chce pomagać. Historye tego dnia, całkiem głowę mi zawróciły, zostawiłem dziś rano tyle pieniędzy na kamiennéj puszczy, że te wystarczyłyby na odbudowanie domu, gumna, stajni i obory, a Elzender nie pozazdrości nam, gdybyśmy ich użyli.
— Elzender, — przerwała babunia zdumiana, o którym Elzendrze mówisz?
— A o kimże mam mówić, jeżeli nie o zacnym Elzendrze, mądrym wieszczku na kamiennéj puszczy?
— Broń Boże mój synu! Chceszże wodę czerpać ze skalanych studzien, albo szukać pomocy u tych, co ze złym duchem przestawają? Nigdy nie było pomyślności w ich darach, ani łaski na ich drogach! Cały świat wić, że koło Elzendra nie po ludzku się dzieje. — A jeżeli prawa i pokój panują i sprawiedliwość w państwie kwi-