Strona:PL Wacława Potockiego Moralia T1.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Do ostatniej starości, choć kto pocznie z młodu,
Żaden nie może pewien swego być zawodu.
Często, czego się boi, co mija z daleka,
Na toż samo ostrożność zbytnia znosi człeka.
Jednemu tylko Bogu skutki rad człowieczych
Wiadome, i dla tego aniołow przedwieczych
Przydał dożywotnymi każdemu przystawy;
Chyba kto przez bezbożne odegnał go sprawy,
A czart na jego miejsce, jako rzeźnik cielę,
Grzech miasto psa pogania, bierze w kuratelę.
Temu się każdy baczny niech zadziwi srodze.
Że na jawnej, na jasnej bez rozdroża drodze
Tak wielu świętych Bożych krwią i cudy bitej
Swych wynalazków ścieżki chwytają się skrytej.
Puściwszy Kościół w stronę, nie chcą iść ich torem,
Wolą nowym, dzikimi manowcami, zborem.
Znowu ledwie nie gorszą tacy się drą dziczą,
Co Kościół katolicki za prawdziwy liczą,
Wżdy jako koza z woza, jako kot na drzewo,
Grzesząc, nie słuchając go, uciekają w lewo.
Prawda, że i tam wiedzie gościniec utarty,
Ale nie w niebo, w piekło, przez przeklęte czarty,
Bo [co] dzień duszami tych, którzy Bogu wiarę
Złomali, ładowną tam prowadzą zacharę.
Pełno świeckiej ponęty i cielesnych bryżów;
Niemasz w sercach dość świętych przy gościńcach
A ledwo jeden ze sta, ba z tysiąca będzie, krzyżów.
Co się wróci, w tak strasznym obaczywszy błędzie.
Choć się też kto obaczy, cóż, gdy samym mrokiem,
Już nad grobem, skąd wrócić nie podobna krokiem,
Po prożnicy o milę, abo dwie się kusi.