Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —

tów i porównań w mowie — przeprowadza się, słyszycie — zaangażowała go przed chwilą do wszystkiego — i przeprowadza się.
Męska połowa towarzystwa wybuchnęła śmiechem, tak im się to komicznem wydało, żeńska zaś żółcią i śliną — tem zjadliwiej, że dyrektorowa oddaliła się.
— Faktora chce mieć pod ręką, obrońcę, parawan, kasjera.
— Kupiłaby sobie lepiej nowy garnitur zębów, bo starym wczoraj o mało się nie udławiła.
— Czy pani chcesz nabyć stary? Będę pośredniczył, może odstąpi po zniżonej cenie, jako dla istotnie potrzebującej — szepnął z galanterją zjadliwą „charakterystyczny“.
— Och! pan jesteś...
— Zachwycającym! — podsuflował cicho.
— O nie! raczej chwytającym „bębenków“ na karty.
— Za które to zyski, mówiąc nawiasem, pozwalasz mi się pani nazwać czasami szczęśliwym swoim wielbicielem — odpowiedział cicho z ukłonem.
Aktorka z godnością, jak przystało na matkę dramatyczną, odeszła w kulisy.
— Widział pan przed chwilą to publiczne afiszowanie się z pierścionkiem, wiadomo jak nabytym? O! ona umie naciągać facetów! I ja, która byłam w pierwszych towarzystwach, u Texla, Kościeleckiego, muszę z takiemi kolegować! Ach, to okropne!... Ani to