Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt nie szedł, huragan tratował świat przerażony.
Długie chwile stali z czołami na szybach, wpatrzeni w punkt, gdzie były Czerwone Skały, ale tam ocean przelewał się w piekielnych konwulsjach, ryczały wody rozbijane i huczały gromy!
Biegli znowu na drugą stronę, aby spojrzeć na drogę w las rozwichrzony, w las, zmagający się z huraganem.
Ale nic i tam nie było, prócz miotów i wycia burzy.
To stawali na środku pokoju, z uchem wytężonem, z duszą skupioną, wsłuchani w te okropne szamotania wichrów i oceanu, i każdy nerw napinał się męką, każdy ruch był bólem, każdy huk przebijał im serca, i ranił śmiertelnie, i zabijał.
Matka nie powracała.
Zapomnieli o sobie, zapomnieli o wszystkiem w tej rozkrzyżowującej męce oczekiwania, w tym bólu niewypowiedzianym zawiśnięcia na wciąż rozmiażdżonej nadziei.
Już nie mieli sił na ruch wszelki, padli pod okna i, wtopieni całą duszą w ocean szalejący, siedzieli martwi, głusi… trupy…
Chwilami ocean wzdymał się tak wysoko, że fale, pękając, buchały, jak wulkany, słupami wody, aż pod same okna, iż oboje z jednakim krzykiem trwogi cofali się wtył, bo się im zdawało, że ze spienionych, roztrzaskanych odmętów wychyla się siwa, trupia głowa matki, że jakieś sztyw-