Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mury się trzęsły, szczękały okna, światła drgały konwulsyjnie, nie mogli mówić, nie mieli sił, serca pękały im z bólu, a jak ogień przepalało ciche jeszcze poczucie winy, szarpiąca zgryzota grzechu, straszny jad wspólnej zbrodni.
Nie poszli na obiad.
Siedzieli, nie śmiąc się rozstać, nie mogąc się obyć bez siebie, a nie mając dla się ani jednego słowa, ni spojrzenia przyjaznego.
Miłość jakby skonała w poczuciu własnej winy, napróżno rzucali się sobie w ramiona z nagłą, rozpaczliwą czułością, napróżno chcieli zginąć w uniesieniu, napróżno wskrzeszali rzeczy umarłe; ramiona opadały bezwładnie, zimne usta ześlizgiwały się bez pocałunków, z pobladłych warg wydobywał się jęk głuchy, serca biły tylko trwogą, a oczy spostrzegały w sobie przerażenie jednakie, i noc, i jednakie przerażające jawy, od których uciekali oboje.
Rozchodzili się prawie z nienawiścią, obcy sobie i nieznani, i znowu się szukali bezwiednie, jakby żebrząc u siebie ratunku.
Mery, nie wiedząc o tem, płakała łzami żalów i zgryzot.
Nie uspokajał jej, nie potrafił, sam również pożerany poczuciem winy i obawami.
Chodzili jak błędni z pokoju do pokoju, nasłuchując co chwila, czekając z jakąś utajoną jeszcze nadzieją, wybiegali na most, bo zdało się im słyszeć znajome kroki…