Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płakanemi głosami, modlitwy za konających, bo jakiś potężny kadłub statku ukazywał się coraz bliżej skał, w świetle błyskawic widać było, jak się zmagał z burzą ostatkami sił, okręcał się wkółko, padał na boki, to jakby koń, żgnięty ostrogą, stawał dęba i skakał z fali na falę, aż runął w nagle rozwartą otchłań, zionącą śmiercią.
Krzyk się wyrwał ze wszystkich piersi, ale statek jeszcze wypłynął, jakieś ludzkie zarysy powiewały białemi płachtami, a czasem z wichurą, wśród piekielnych szumów, napływały straszne, błagające głosy tonących.
Dzwon bił bezustannie, dalekie latarnie strażnicze rozbłyskiwały smugami światła, zobaczono w ich świetle, że potężne barki wypływały z zatoki na pomoc, zielone latarnie błyskały na masztach pochylonych, widziano, jak się parły nieustępliwie wskroś spiętrzonych zwałów i wskroś otchłani rozwytych.
Dwie potęgi zwarły się w bój na śmierć i życie.
Mery oprzytomniała naraz, rzucając się w las, chciała biec naprzeciwko matki, jakby na ratunek; pogonił za nią, ale niepodobna było iść drogą, rozsrożone drzewa kołysały się tak strasznie, zdawały się rozczapierzonemi gałęziami chwytać noc, drzeć burzę, smagać huragan z ponurem wyciem, że dusze padły im w trwogę i zawrócili chyłkiem.
Powrócili do wieży.