Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do namiętnego westchnienia, zrywał się w upalnej ciszy.
Usiadł przy niej z jakiemś bezsilnem, banalnem słowem.
Matka grała z księdzem w szachy.
Rozmowa się rwała, słowa padały, jak suche liście, lub gasły niedopowiedziane, pobladłe oczy błądziły bez celu.
Przez otwarte okna lała się ulewa rozpalonego, suchego powietrza, uwiędły cień araukarji przesłaniał, jakby pajęczyną, cały pokój.
Pokojówka przygaszała maszynkę na bocznym stoliku.
— Nie pojedzie pani z mamą do groty, błagam! — szepnął.
Nie odezwała się, ogarniając jego twarz badawczem, cichem spojrzeniem i, spotkawszy jego oczy namiętnie rozgorzałe, zadrżała w głębokiem westchnieniu, rumieniec owiał bladą twarz.
— Błagam o to na wszystko! — dodał ciszej i goręcej.
— Pojadę… pojadę… — odpowiedziała, uderzając mocno w klawisze.
Zerwał się zdumiony i już chciał mówić o pewnej burzy na przypływie i niebezpieczeństwie, gdy siwa pani jęła zapraszać do kawy.
Mery zajęła się rozlewaniem, krążąc dokoła stołu.
— Straszny upał! — westchnął ksiądz, wycierając twarz spoconą.