Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tomniającym dreszczem, zarys bioder i piersi wyrywał mu zduszone jęki, a te usta palące, te usta, nabrzmiałe rozkoszą, przepalały go nawskróś, a te oczy dziwne, oczy ciche i zagadkowe, palące otchłanie obietnic pełne, oczy święte, oczy grzechu, nie wiedzącego o swej potędze i rozkoszy… ach, piłby ją do dna, żeby ugasić straszne pragnienie i nasycić ten głód, rozrywający mu wnętrzności, tę straszliwie łaknącą spiekotę napoić i choćby przepaść potem.
Upalne południe wrzało w nim płomieniami, żarem, który się sam spalał w straszliwej, głodnej żądzy…
I znowu leżał martwo, jak kamień, prawie nieprzytomny od tej wewnętrznej spiekoty, machinalnie śledząc posuwające się leniwie wskazówki zegara…
— Panie proszą do siebie na kawę — powiedziała pokojówka, wchodząc do pokoju, i uciekła z krzykiem, bo rzucił się do niej, jak tygrys!
Na jedno krótkie, jak błyskawica, mgnienie, wydało mu się, że to ona, że to Mery, że przyszła na jego namiętne, nieme wołanie!…
Umył się i oprzytomniał nieco, ale upał był tak duszący, że każdy ruch wyczerpywał, każdy wysiłek był męką, przebierał się jednak dość śpiesznie i poszedł napoły pijany od tych żarów nieugaszonych.
Mery siedziała przy pianinie, palce jej błądziły po klawiszach, że niekiedy jakiś ton, podobny