Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, dosyć ciepło… — odparł, śledząc jej poruszenia i usiłując spotkać się z jej oczami.
— Dosyć! Ależ w Afryce nie pociłem się do tego stopnia!
— Nie miał też ksiądz jeszcze takiej tuszy… — żartował, czując, iż, przechodząc mimo, dotknęła jego pleców.
— To prawda, chociaż to chorobliwe… od tylu lat się leczę…
Nie dosłyszał, bo tuż przy twarzy wysunęła się z szerokiego rękawa jej biała, obnażona ręka z filiżanką, wypukłe piersi wsparły się przez mgnienie o jego ramię i krótki, dyszący oddech owiał mu twarz, ale, nim podniósł oczy, już odeszła.
— Będziemy mieli ciężką drogę do groty — odezwała się matka.
— Wyjedźmy później nieco, przed samym wieczorem…
— Zostań! — błagał ją oczami.
Mery odwróciła się nagle i, przechodząc ztyłu krzesła, dotknęła końcami palców jego karku, że drgnął, jak oparzony.
— Możemy jechać zaraz po kąpieli, koło piątej! — powiedziała.
— Pojadą panie drogami zacienionemi, tam upał nie przenika i jest dziwnie chłodno… — dodał z naciskiem, przypominając jej oczami chłód dróg, któremi szli przed południem.
Zrozumiała, spoglądając nań wyzywająco.
— Często pan błądzi po tych drogach?