Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmieniły szyk, ustawiając się w długą ławę, skośnie rzuconą na fale.
Mieli jeszcze kilka godzin drogi przed sobą, ale już przysłonięto najszczelniej wszystkie otwory, aby najmniejszy błysk się nie przedzierał, nawet kominy dostały zwierzchu rodzaj kapturów, pochłaniających światło, a ludzie, czepiając się lin i barjer na wyższych pomostach, wlepiali w ciemności niespokojne oczy i kamienieli w cichej grozie oczekiwania.
Ale niewiadome czaiło się jeszcze gdzieś daleko.
Burza się uciszała, jeszcze niekiedy zrywały się z głębin stada bydląt ryczących, a czasami zawył huragan, rozmiótł fale i grzmotnął w olbrzymy, że pokładały się jękiem, ale oszalałe ramiona burzy biły już coraz słabiej i bezsilniej.
Tylko pobladła ze złości, dzika noc marcowa szła z nimi nieodstępnie, szła podobna do otchłani zielonawych lodów, szła rozdygotana, siejąc dokoła wiatry skamlące, a tak zimne, że obmarzały pokłady i fale gryzły niby ogniem, a niekiedy wybuchały gwałtownemi, długiemi ulewami, to sypała gęstą śnieżycą, co jak pierzaste, białawe chmury, spływała miękko, opadając bez szmeru falami szarego zmarzniętego światła, iż wszystko stawało się sypką, rozdrganą, cichą szarością, w której statki błądziły niby widma wylękłe, a czasami opadała głęboka cisza, jakby noc przyczajała się, nasłuchując trwożnie jakichś głosów dalekich.