— Naturalnie prezesowej! — dodał złośliwie: — Swój zawsze ciągnie do swojego…
— Niechże pan wie, że nie ciągnę do nikogo i nie zabiegam o niczyje względy. — Zawiadowca raptem zesztywniał i zmienił ton na przykro urzędowy.
— Ale na pośpieszny otworzył pan kasę o całe dwadzieścia minut za późno! Pasażerowie robili mi awantury!
— To niech pan złoży na mnie raport, a monity daje swoim pomocnikom! — odpowiedział porywczo, i rozeszli się w gniewie, co im się zdarzało bardzo często.
Józio śpiesznie zdał służbę, a mijając oświetlone okna kancelarji zawiadowcy, który siedział we władczem odosobnieniu, szepnął zirytowany:
— Stary cymbał!
Mieszkał za stacją w dużym drewnianym domu, prawie ukrytym między wyniosłemi drzewami, przy samym plancie.
— Frania się już rozgospodarowała! — mruknął, dojrzawszy oświetlone piąterko. W sieni dosyć mrocznej spotkał panią Zofję, żonę maszynisty, u której się stołował, zaparła przed nim schody swojemi bujnemi kształtami.