Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chość garderoby, że aż płomienie gazowe drgały — i znowu przyciszało się i wolne, przerywane odgłosy płynęły rytmicznie dotąd, aż ogłuszająca wrzawa podniosła się nagle... Akt się skończył.
— Przejechałbym z rozkoszą po łbach tych krzykaczy obcasem! — mruknął Topolski.
— Opowiedz mi ten plan; daję ci uroczyste słowo, że nie powiem.
— Pojadę z wami na Bielany, to ci opowiem.
— Uda się frajda. Mimi będzie ogromnie kontenta; lecę jej powiedzieć, że i wy będziecie.
Topolski podniósł się i wyszedł na ogródek, bo do garderoby wlewał się tłum schodzących ze sceny. Myślał o Wawrzeckim. On go bardzo lubił, choć to było najdyametralniejsze jego przeciwieństwo.
Wawrzecki był głupi, lekkomyślny, birbant, cynik, i hulaka pierwszego rzędu, ale pomimo tego miał dużo talentu; był to jeden z najlepszych lekkich amantów na prowincyi.
Było to zdumiewającem, jak on, dziecko ulicy i rynsztoka prawie, syn stróża z Leszna, grywał młodych i rozpieszczonych paniczów. Nie rozmyślał się nigdy nad rolą, nie uzupełniał jej opracowaniem jakiemś, od razu odczuwał i wiedział wszystko, co mu było potrzeba; wiedział intuicyą, tem czemś, z czego się składa każdy prawdziwy talent; tworzył zawsze nowe typy i charaktery.
Był lubianym przez publiczność, zwłaszcza żeńską, bo był bardzo ładnym i bardzo cynicznym. Nie znosił żadnego wędzidła; w towarzystwach dłużej jak dwa mie-